Erdmute Sobaszek – Czarnogóra

27. 08.

Virak koło Żabljaku, zwyczajna, tradycyjna wioska położona w pobliżu awansującego ośrodka narciarskiego. Potężne góry Durmitoru. Jest sobotni wieczór, spędziliśmy dzień na przygotowaniach do spektaklu, który pierwszy raz ma się odbyć pod gołym niebem. Na szczęście będziemy mogli opierać się na doświadczeniach z Nowicy. Schodzą się ludzie do obejścia Biljany Golubowic, przywitają się z nami, z gospodynią. Otwarte spojrzenia, żarty, uściski. Ktoś przynosi poczęstunek. Brak skrępowania. Kiedy już zaczynają się działania teatralne, komentują głośno każdy szczegół etiud Jaque’a i Aniczki, aktorów współpracujących z Biljaną. Podczas naszych scen maskowych nie ma już żadnej bariery pomiędzy sceną a widownią (David później w rozmowie porównuje atmosferę do spektakli jakie widział w Indiach), ludzie reagują na maski jak na starych znajomych, odpowiadają słowami, gestami, niemalże włączając się w akcję.Druga część wieczoru zaczyna się od wprowadzenia wygłoszonego przez Biljanę: „Zaprosiłam na nasze spotkanie ludzi z okolic, z gór, ludzi znających jeszcze najstarszą część tutejszej tradycji – opowieści, pieśni, muzykę”. Przynoszą guśle. Jeden z mężczyzn siada na specjalnym, niskim trójnogu. Opiera instrument na zgiętym w bok kolanie. „Guśle to najstarszy instrument serbski. Mówi się, że został stworzony po to, żeby pozwolić mężczyźnie płakać.” Słyszę słowa komentarza i po chwili – łkanie guśli. Śpiew. Frazę solisty powtarza cała grupa mężczyzn. Potęga głosów. Kobiety dorzucają swoje zwrotki. Nie są wspomagane przez mężczyzn, raczej traktowane z pobłażaniem. Nie pozostajemy długo w pozycji słuchaczy, próbujemy włączyć się we wspólny zaśpiew. Wciągamy się, a i śpiewacy ożywają coraz bardziej, śpiew przeradza się w taniec: jeden z mężczyzn prosi kobietę do tańca. Jest zaskakujące podobieństwo do sposobu w jakim tańczyli Czeczeńcy, którzy byli u nas w Węgajtach. Ruchy pary są podobne do podskoków godowych ptaków. Po chwili następna para jest w kręgu, i już zapraszane są nasze dziewczyny. Wieczór się toczy, odpowiadamy naszymi pieśniami. Pieśń za pieśń. Taniec za taniec. Instrumenty muzyczne. Najstarszy z mężczyzn gra na serbskim, podwójnym flecie. Guślarza ciekawi wydobycie pierwszych tonów z mojego klarnetu, sam chętnie pokazuje Zosi chwyty na guśli.Otwarte spojrzenia, brak skrępowania. Przyjaźnie.A jednak. Biljana zakomunikuje nam następnego dnia, że jej zamysł tego spotkania był inny. Nie tak to sobie wyobraziła. Dlaczego Biljana nas nie rozumie? Dlaczego my nie rozumiemy Biljany? Bo i my mamy wątpliwości: czy jej sposób dokumentowania – filmowanie z bliska twarzy – nie przekreśli szansy spotkania z tymi ludźmi z gór.Notatki z naszej rozmowy wewnętrznej, na zakończenie czarnogórskiego etapu: Plan i nie-plan. Zobaczyć wydarzenie z punktu widzenia swojego własnego klucza rozumienia, swoich zamiarów i zobaczyć je z szerszej perspektywy. Zobaczyć nie-spełnienie jako wartość. Spojrzeć z dystansem. Nie znamy tego świata, brakuje klucza dostępu. (Nawet w stosunku do historii politycznej ostatniego okresu: sama wobec siebie muszę się przyznać: kiedy wybuchła wojna, nic poza ogólnikami nie wiedziałam o rzeczywistości Jugosławii, nie byłam w stanie rozeznać się nawet w jej geografii wewnętrznej. Wiadomości z mediów – owszem, ale padły na grunt nieprzygotowany i wielu szczegółów nie zrozumiałam. A najnowsze dzieje? Nie miałam zielonego pojęcia, że w Kosowie nie wiadomo jakim cudem wygrała ostatnio partia prorosyjska) Przybysze i „ludzie stąd”. Rozmawiamy o tym, jaka jest nasza rola i nasze ograniczenia jako przybyszów. Zosia mówi o wartości wiedzy kogoś, kto jest „w środku” naprzeciwko wartości  ignorancji – pozornej lub rzeczywistej – kogoś kto wchodzi „z zewnątrz”. Co można zrozumieć i co zrozumieć się nie da?O czym nie można mówić? O czym nie można milczeć?Rozpoznana wydaje się tylko powierzchnia tego co się dzieje. I tylko jakieś niewielkie odchylenia od zwyczajnego, przewidywalnego toku wydarzeń, jakieś drobne pęknięcia zdradzają istnienie ukrywających się pod nimi warstw. (Metafora nawarstwienia, wprowadzona przez Davida, ciągle się w tej rozmowie powtarza.) Zdradzają istnienie rzeczywistości dużo bardziej rzeczywistej niż to co jesteśmy w stanie zobaczyć i zrozumieć.Trzy dni, kilka zaledwie wydarzeń: nasz spektakl, spotkanie z ludźmi w Viraku, wyjazd na miejscowy odpust, górska wędrówka. I morze pytań. Intensywne rozmowy z gospodarzami, Biljaną i Draganem, zawieszone nagle w pół zdania.…Zaczepili nas na dziedzińcu małego klasztoru na dnie kanionu rzeki Taras, który zwiedziliśmy po odpuście. Byliśmy w większym towarzystwie – nasza grupa, grupka Czechów, grupa Biljany, jeszcze kilku jej sąsiadów czy krewnych. Część samochodów dotarła aż tutaj, choć droga była tak stroma, że na wszelki wypadek zostawiliśmy bus w połowie drogi na parkingu. Zaczepka dotyczyła podwózki: podobno mieli się szybko dostać na górę, bo w samochodzie na górze czeka ich stara matka w upale. Wyglądali niezwyczajnie – obdarte ubrania, długie, przetłuszczone włosy, jeden z nich z przeraźliwą blizną na skroni. Ni to rzezimieszki ni kloszardzi. Mieliśmy nawet wątpliwości, czy opowieść o starej matce nie była zmyślona po to, żeby uniknąć pieszej wędrówki na górę. Ale przy moście, koło stoisk z pamiątkami spotkaliśmy ich znowu. Most rozciąga się nad zjawiskową, dwustu-metrową przepaścią między górami, na dnie której płynie turkusowa rzeka. Ludzie się zatrzymują, gapią się w dół i kupują pamiątki. Tamci dwaj byli w świetnych nastrojach, roztaczali atmosferę rozbawienia, i faktycznie – była z nimi staruszka, widocznie ich matka. Przywitali się z Wackiem, przedstawili się: Mirosław i Miki. Samochód, stara Zastava, był po brzegi wyładowany przedziwnymi pakunkami. Konwersacja polegała na pokazywaniu bagażu: najpierw zdjęcia, w dużym formacie, laminowane ale i tak mocno sfatygowane. Radowan Karadzić, Ratko Mladić, ludzie z karabinami. Przedstawiają swoją matkę, ma dziś osiemdziesiąte szóste urodziny. Przytulają ją, całują. Staruszka mało już słyszy, Iza i Miu śpiewają jej pieśń prosto do ucha. Radość. Bracia otwierają bagażnik, pojawia się rakija w plastykowych kubeczkach, potem jakieś wiaderka z górskim serem w zalewie, potem domowy chleb, potem garnek z zupą fasolową. Wszystkiemu towarzyszyła wesołość, ale specjalnego rodzaju. Śmiech jak gdyby nerwowy, nieobecny. Czekiści, czy wariaci? Wacek podtrzymuje rozmowę, Emmi dokumentuje. Co jakiś czas ktoś z naszej grupy dołącza, większość zachowuje jednak bezpieczną pozycję na peryferii. Zachowania naszych tymczasowych gospodarzy są serdeczne, ale równocześnie wydają się jakąś dziwną błazenadą, działaniem na przekór wszystkiemu, zdradzającymi jakąś otchłań. Trudno mi się zbliżyć, nie rozumiem samej siebie, co mnie powstrzymuje. Biljana razem z kilkoma osobami trzyma się z dala, czeka, kiedy ta przedziwna uczta się skończy.Potem mówi: Nie wolno się z takimi zadawać. Na pytania odpowiada tylko jednym słowem: To mordercy.Wieczorem gramy muzykę, uczymy tańców, ale niewidoczny mur miedzy nami a Biljaną pozostaje. Nie chcemy, żeby tak było. Ale nie chcemy też akceptować zakazu nawiązywania relacji. Jak to? Przecież z więźniami też się rozmawia? A co, mieliśmy się zadowolić piękną pocztówkową wizją Czarnogóry, jej przyrody i archaicznej tradycji? Nie możemy rozumieć, dlaczego Biljana milczy. Mimo wszystko udaje nam się ułożyć wspólny program działań na następny dzień: spotkanie obu grup w działaniu warsztatowym. Zgodnie z tematem spektaklu „Woda 2030” będzie ono realizowane na brzegu górskiego jeziora, które Biljana i Dragan chcą nam pokazać. Droga tam zajmuje wiele godzin nieśpiesznego zanurzania się w oszałamiającym wysokogórskim krajobrazie. Piękno zapiera dech. Dowiadujemy się, że kiedyś było tu wiele jezior, teraz już tylko kilka z nich pozostało, usychają. Idziemy ślizgając się po trawie na stromych zboczach gór, stawiając ostrożnie stopę z kamienia na kamień. Droga jest celem, oczyszcza. Dzięki tej drodze nad brzegiem „Modrego jeziora” może nastąpić spotkanie, wymiana etiud, scen teatralnych. I narodzenie się nowej etiudy: „Wodny taniec”. Przestrzeń wyobraźni, tańca i muzyki nas uwalnia, stajemy się bliższymi siebie samych.Ostrożne rozmowy. Pytanie o jurodiwych – czy na Bałkanach istniała taka tradycja? – Nie w takim sensie jak w Rosji, ale „ich” zachowania rzeczywiście przypominały jakiś rodzaj nawiedzenia. Tworzyli grupy, bardzo silna była pomiędzy nimi więź, subkultura emanująca rodzajem bezustannego karnawału, niepowagą. Wiemy, że to przekracza nasza wyobraźnię, ale mimo to próbujemy znaleźć porównania. Może to tak jak młodzieżowe grupy Hutu w Rwandzie, mordujące ludzi z plemienia Tutsi? Napędzeni radiową propagandą i muzyką chodzili od wsi do wsi …Nie rozwiążemy zagadki w ciągu tak krótkiego czasu, jesteśmy przecież tylko gośćmi. Ale nie jesteśmy turystami. Spotkanie z Biljaną może się spełnić tylko wówczas, kiedy dysonanse nie będą przez nas traktowane jako chwilowe zakłócenie umyślonego wcześniej scenariusza, tylko jako szansę przekraczania – choćby dotknięcia – dzielącej nas granicy. Jej milczenie jest zarazem dla nas znakiem: są rzeczy, o których jest niesłychanie trudno mówić.Codzienność niesie potrzebę rozwiązywania innych jeszcze spraw, choćby takich jak konieczność zakwaterowania się u kogoś z gospodarzy po odjeździe Biljany i Dragana. I teraz, niejako mimochodem, przy okazji omawiania tej kwestii w świetle skomplikowanych wzajemnych relacji pomiędzy rodzinami zamieszkującymi wieś, udaje się wracać do tematu. Widzisz – ty nie wiesz, co to jest prawo obyczajowe. To jest silniejsze niż wszystkie prawa pisane. Nie uciekniesz od tego. Jeśli popełnisz błąd, przekroczenie o którym nawet nie wiesz, to spotkają cię konsekwencje. To obejmuje całe życie. Może nie jest to kwestia dokładnie udowodniona, ale ta wojna powstała na wsi, na bazie relacji wiejskich, przeniesionych dopiero potem w politykę. Ktoś coś zrobi i wszyscy wiedzą, kto to był, ale … I tak to było, przyszła jedna grupka do wsi i wymordowała sto osób w ciągu jednego dnia. I potem, do ich wsi przyszła inna grupka i też wymordowała sto osób … Ci ludzie na moście. Kiedy ich zobaczyłam, cała zesztywniałam. Nie możesz nic zrobić, tylko możesz ich unikać. Zwróciłaś uwagę, że nikt do nich nie podchodził, wszyscy obchodzili ich szerokim łukiem? (Może zwróciłam uwagę, ale obserwowałam też wyraziste, ostentacyjne prawie przywitanie się z nimi pewnej grupki ludzi przejeżdżającej tędy samochodem… Przywitanie, które nabiera innego znaczenia w świetle opowieści Biljany.) Tak jakby chciała powiedzieć: stajesz się współodpowiedzialna rozmawiając z nimi. Tak jakby chciała powiedzieć: Oni są wszędzie.Czuję wdzięczność dla Biljany, że jednak zdecydowała się mówić i czuję wdzięczność dla zachowania się Wacka i Emmi. I czuję pokorę wobec ogromu rzeczy, o których nie wiem i które są trudne do wyobrażenia. Ta podróż jest potrzebna. Nic się nie może wydarzyć bez spotkania bezpośredniego, twarzą w twarz. Następny wieczór spędziliśmy wyżej w górach, przy zbitej z desek „Kafany” (kawiarni) należącej do rodziny Mileny, która z nami śpiewała pierwszego wieczoru i która była gotowa nas przygarnąć. Siedzieliśmy do późna z gospodarzami. Następnego dnia, w czasie „rundy” Iza dzieliła się swoim pomysłem: jeśli przygotować jakiś następny projekt „bałkański”, to koniecznie należałoby stworzyć osobną przestrzeń dla kobiet, ich pieśni, ich ekspresji.

Zaszufladkowano do kategorii Teksty | Możliwość komentowania Erdmute Sobaszek – Czarnogóra została wyłączona

Nowica 9 – Wiązówka


Wiązówka (rośnie w Nowicy). Ludzie mówią, że zastępuje aspirynę

Zaszufladkowano do kategorii Fotografie | Możliwość komentowania Nowica 9 – Wiązówka została wyłączona

Erdmute Sobaszek – Z Węgier do Serbii

25.08.
Jesteśmy teraz w drodze do Czarnogóry, przejeżdżamy przez Serbię. Co było w Pécs, wydaje się stąd odległe, prawie nierzeczywiste. Inna planeta za granicą układu Schengen? (Baliśmy się trochę tej granicy, przygotowaliśmy się na drobiazgowe kontrole, pytania. A tu, na maleńkim przejściu w Bačkim Bregu – nic. Ani kolejki ani kontroli. Za posterunkiem pozornie to samo: ciągnące się wzdłuż ulicy wioski o trochę szwabskim wyglądzie. Ale już inne.)
Jedziemy przez Serbię. Światy równoległe. Tam, w Pécs – przepych bogatego mieszczaństwa z tradycjami, fajerwerki architektury miejskiej, renesans, barok, secesja, fasady, witryny. Tu – chałupki, niedokończone, zarzucone budowy, śmieci, za to rozmach i nieskrępowanie w zajmowaniu przestrzeni zewnętrznej, wszędzie stragany rozświetlone jeszcze o północy, bogactwo owoców niemalże rozlewające się na ulicę, kawiarnie uliczne pełne ludzi, nawet na wsi. Obecność ludzi. Uświadamiam sobie teraz, jak puste, bezludne były przestrzenie węgierskich wsi.
Wspaniałość Pécsu. Przestrzeń przyjazna, wszędzie woda pomagająca przetrwać upał, przy rynku brama rozpylająca orzeźwiającą mgiełkę na przechodniów, fontanny, kąpiące się dzieci. Żebracy. Saffy (Hajnal Szolga) tłumaczy nawoływania jednego z nich: „dajcie monety, dajcie monety, dlaczego nikt nie ma pieniędzy?” Saffy mówi, że coraz więcej jest na ulicy bezdomnych. Wyraźnie to się teraz czuje. Opowiada o dużej osadzie cygańskiej na południu od Pécs. Relacje między Węgrami a Romami? Napięte, ale nie tak złe jak gdzie innej. Problemem jest przestępczość. Światy równoległe, przenikające się lub nie. Pytałam o relacje z krajami byłej Jugosławii. Czy temat budzi zainteresowanie? W mediach nie ma o tym dużo, ale dla ludzi w Pécs to nadal jest ważne. W czasie wojny miasto nagle napełniło się uchodźcami. Ludzie przyjmowali ich do swoich domów, powstały organizacje pomocowe. Od Pécs jest 70 km do granicy z Serbią i 40 km do granicy z Bosnią. W tej chwili, wspólnie z Katją (jeszcze jeden ciekawy szczegół: Katja, podobnie jak do niedawna Saffy, jest stypendystką programu menedżerów kultury Fundacji Boscha) pracują nad projektem bałkańskiego portalu fotograficznego, dużego przedsięwzięcia z partnerami m.in. w Serbii, Rumunii, Bośni. Zdjęcia z przeszłości, zdjęcia z teraźniejszości. Inny projekt Saffy: Cykl poświęcony Beuys’owi, finałem ma być duża akcja w przestrzeni publicznej miasta. „Projekt Saffy”, to niewłaściwe wyrażenie. We wszystkich działaniach ważna jest konfiguracja. Razem z całą grupą plastyków, fotografików, rzeźbiarzy, ludzi od wideo-artu prowadzą stowarzyszenie i do tego jeszcze stworzyli unikalne rozwiązanie: spółdzielnię artystyczną. Spółdzielnię w dosłownym tego słowa znaczeniu. Każdy z nich robi swoje rzeczy, ale wspólnie utrzymują pracownię graficzną (LABOR), zarabiają na zleconych projektach sprzedaży wyrobów, realizują wspólne akcje na mieście. System naczyń połączonych składający się prócz tego jeszcze z innych, zaprzyjaźnionych miejsc: pracowni recyklingowej (robią projekty land-artu i równocześnie sprzedają biżuterię, torebki recyklingowe), pracowni arteterapii, wypożyczalni rowerów „Velo-sofia”, kilku knajpek. Myślenie łączące sztukę medialną, rzemiosła, smykałkę techniczną i ochronę środowiska. Dzieje się to w podwóreczkach, ogródkach, knajpkach, które ciągną się jak podziemna pajęczyna miasta, jego drugie dno. Udaje im się. W czasie, kiedy Pécs był europejską stolicą kultury, zbudowali specjalną przestrzeń na jednej z głównych ulic, konstrukcję z drzewa o obłych, niemalże secesyjnych kształtach, w której działali przez cały sezon. Teraz spodziewają się przekazania nowej przestrzeni przez miasto.
Spółdzielnia artystyczna. Porównując ich sposób działania z naszym rzuca się w oczy stopień wzajemnego zaufania, na którym się opierają. Wzajemnego zaufania, które u nas – tak się wydaje – nie jest w zasięgu możliwości. Czerpią dodatkową siłę ze współpracy, bo kto mniej energii poświęca na obronę, zabezpieczenie swojej pozycji, jest w stanie jej więcej poświęcić na działanie. Ale potrzebna jest inna struktura myślenia: przejście od hierarchicznej struktury, w której ważna jest prawda nadrzędna, do poziomej, w której ważna jest wielość i współdziałanie. Nie da się tego robić z dobrej chęci, potrzebne są umiejętności: przejrzystość i dobra komunikacja.
Nasze własne działania w Pécsu to spektakl „Woda 2030”, pokazany w „Domu sztuki”, dość konwencjonalnej, ale sprzyjającej sali z klimatyzacją (co ważne w upale do 40 stopni). Po spektaklu spotkanie, rozmowy, żywe zainteresowanie, pytania. Niespodziewanym przedłużeniem wieczoru było przypadkowe spotkanie następnego dnia: Idąc po mieście zwróciłyśmy uwagę na sklepik ze starymi misiami. Było ich pełno: siedziały na ulicy, szczelnie wypełniały witrynę, wielkie, malutkie, z każdego możliwego rodzaju materiału. W środku osoba z wczorajszej widowni. W rozmowie okazało się, że to magiczne miejsce nie jest sklepem tylko pracownią psychoterapeutyczną. Anna Maria Horvath używa swoje misie do terapii wg metody „Play back theatre”.

Erdmute Sobaszek

Zaszufladkowano do kategorii Teksty | Możliwość komentowania Erdmute Sobaszek – Z Węgier do Serbii została wyłączona

Erdmute Sobaszek – Karawan c.d.

20. – 21.08.
Pierwsza próba spektaklu, rozpakowujemy maski, parawan. Jesteśmy w Nowicy, próbujemy w szkole. Mirek Ładoś rozwiesił dla nas wielką mapę Europy, i teraz wreszcie widać wyraźnie jak na dłoni: podróżujemy na południe dokładnie wzdłuż równika (nie licząc bocznego skrętu do Pecs)Nowica: miejsce – księga. Idylla górska z dramatem w tle. Projekcją marzeń i niełatwym miejscem do życia. Ile razy tam już byłam – nigdy nie było tak, że w domu Nowica 9 byli sami tylko gospodarzy. Zawsze jeszcze goście, mniej lub bardziej tymczasowi współmieszkańcy. Ktoś, kto – z różnych powodów – postanowił tu żyć przez pewien czas. Z powodu zmęczenia czymś, z potrzeby przemyślenia czegoś, z tęsknoty za światem Innym. Przez okres czasu dłuższy lub krótszy, przez czas jaki – widać – jemu potrzebny. I nam potrzebny był mały kawałek tego nowickiego czasu. Został nam udostępniony razem z miejscem do spania i miejscem do prób. Szkołą, która przez wiele lat była najmniejszą szkołą w Polsce i która od tego roku już szkołą nie będzie. Wszystko tu ma swoją historię, historię długoletniego, niełatwego „układania się” pomiędzy ludźmi. Szkoła, dom Mirka i dom „Muzykantów”, który kiedyś był domem wiejskiego bębnisty, Janka Szymczyka. (Mało kto tutaj był „od początku”, nawet Jan Szymczyk, który sprowadził się tu z Ropicy już po akcji Wisła.) Nic więc dziwnego, że pozyskanie klucza zajmuje czas. Próba odbywa się i przedpołudniem i popołudniu. Opracowujemy nowe wersje językowe spektaklu, układamy sceny na nowo. Do grupy dołącza Zosia Bartoszewicz, jesteśmy teraz już w komplecie. Przenosimy się na dół do „Muzykantów”. I do sceny. Dom Szymczyka jest położony nad zakolem rzeki. Kiedy w latach osiemdziesiątych uczyliśmy się od pana Janka pierwszych utworów, słychać było za oknem granie wody na kamieniach rzeki. Nadaliśmy naszej małej, tymczasowej orkiestrze nawet nazwę „Szum Strumyka”. Kiedy po latach wprowadzili się tu ludzie z „Zabrzańskiej Orkiestry Rokowej”, muzyka musiała zagłuszyć strumyk na jakiś czas. Zaczęły się letnie festiwale, nad rzeczką siadywała publiczność a kapele grywały w otwartej sieni łemkowskiej chyży z grubych bali. W lecie muzykowanie trwa co noc, gatunki się mieszają: rok, jazz, muzyka elektroniczna. Dopiero trzy lata temu powstała osobna, zadaszona scena. Scena? Rzecz niepodobna do niczego, co łączy się z potocznym wyobrażeniem konstrukcji tego rodzaju: dzieło sztuki z białego płótna i gałęzi, skrzyżowanie kosza, namiotu i poszycia pradawnych wozów cygańskich. Przestrzeń Osobna, rozświetlona w nocy niczym wielki, chiński lampion. W nim – instrumenty, wszelkie sprzęty muzyczne, mikrofony, perkusja. Skorzystaliśmy z tego dobrodziejstwa wykonując razem z Mirkiem i Mateuszem kilka frejlachsów i tańców. Na dole pod sceną odbył się krótki, „Ostry kurs tańca”. Przeniesienie naszej muzyki, wyrosłej na brzmieniu akustycznym, w technologię estrady było pociągające ale nie było oczywiste. Dopiero wokalizy Zosi z akompaniamentem rokowej gitary basowej i perkusji współgrały w pełni z możliwościami technicznymi miksera. Tworzenie na gorąco. Dobry początek, świetna atmosfera w Nowicy. Nie było powodu, żeby nie urządzić następnego dnia otwartej próby teatralnej na łące przez domem Szymczyka. Maski z „Wody 2030” w promieniach zachodzącego słońca, publiczność malowniczo rozmieszczona na trawie, na ławkach i na dachu domu. Pokaz przechodził w mini-warsztat: improwizacje dzieci z użyciem naszych masek! Niektóre role nie do zapomnienia: Mieszko jako rozbójnik z nożem, 5-letnia Nawojka jako mała czarownica o zwierzęcej twarzy. Najmniejsza, Hania, nie wytrzymuje, boi się masek. Historia Hani i jej mamy, żyjących na co dzień w ośrodku dla kobiet w Częstochowie – to jeszcze jedna z historii ludzi, którym Nowica daje swoją przestrzeń i czas. Kończymy wieczór tym razem wcześnie – następnego dnia czeka nas wczesna podróż.

Erdmute Sobaszek

Zaszufladkowano do kategorii Teksty | Możliwość komentowania Erdmute Sobaszek – Karawan c.d. została wyłączona